1. Zbrodnia.

1. Zbrodnia.

10. Do domu na marach.



Do domu na marach.

Natenczas, na czas ścięcia syna,  Ferdynand z synami w izbie karczmy pozostawał. Okna w izbie zawarli, żeby tego nie słyszeć. Nie słyszeć czytania wyroków ani okrzyków tłuszczy, bo to przecie na rzut kamieniem karczma „Pod Krukiem” stała, jako i dziś stoi. Widzieć zaś niczego nie mogli, boć to w oknach szkło gomukowe w ołów oprawne było a nie szyby jakie. Bo i widzieć tego nie chcieli za skarby.
Widział to tylko zaufany Maciejn, co go do pomocy i posługi jakiej stary Kopacz delegowali, przy Hieronimie miał być, jak w zwyczaju.

Pozostali kompani po Lwówku rozbiegli się w poszukiwaniu wozu.
Łatwo nie było, bo to takiego widowiska nikt nie chciał przegapić. Domy i obejścia puste stały. Po zabudowaniach ledwie starych i niedołężnych znajdowali, nie było z kim się dogadać nawet jak wóz jaki znaleźli.
Wreszcie znaleźli furmankę z właścicielem ale ten wozu za żadne skarby wynająć nie chciał, bo reputacją i sytuację Kopaczów znał. Za furmankę zapłacić sobie kazał czyli sprzedać i to za duże pieniądze. Okazyja to dla niego była a dla Kopaczów mus i pośpiech to był, że tak powiem, gardłowy.
Toteż jeden z pachołków kopnął się do karczmy po pieniądze. Fryderyk  wściekły był ale dukaty dał. Tak i furmanka, z tyłu w wąskiej uliczce za gospodą, stała w oczekiwaniu z pachołkami, z koniem Kopacza w zaprzęgu, jak było przykazane.

Zameldowali o tem posłusznie, to Fryderyk jednego do klasztoru o.o. Franciszkanów wysłał po worek pokutny.
Z tym problemu nie było, szybko się znalazł. Chocia Kopacz rzadkim gościem w ich kościele bywał, to nigdy a wobec pospólstwa, grosza nie żałował. Dziwili się jeno, co też go naszło ale wydarzenia znali. Braciszkowie liczyli, że idzie na dobre, skoro pokutę sobie zadaje.

Bo to dopiero teraz a przy synach swoich, tu w izbie karczemnej krzywdy swojej zasmakował, zdał sobie sprawę z hańby, jaka na niego nastała.
Że to jego syn haniebnego występku się dopuścił a po skazaniu i wykonaniu wyroku, cała ta hańba jego i rodu dotyczyć będzie.
I w tej hańbie przyjdzie im żyć do końca.

Worek pokutny na odzienie oblekł i czekał.
Wdział za grzechy syna, przecie nie za swoje i niechaj wszystkim wiadomym będzie.
Zza okien tumult jakiś co rusz dochodził. Bo to w wyroku wleczenie skazańca wokół Ratusza było, to i tumult, i bęben słyszał.

Nie dość to, że sąd miejski a nie książęcy, to jeszcze z tego widowisko dla tłuszczy było. I choć tego nie widział, widział swoją hańbę z tego, jako żywo.
Dotąd jeno myślał, jak syna ratować. Teraz przyszło mu pomyśleć o sobie i o haniebnych skutkach owego. Na dobre długo czekać trzeba a złe, to ono znienacka i szybko przybywa.
To zło od dawna w nim siedziało ale o tem nie pomyślał wcale.

Bo zło, jako i dobro, powraca do człowieka, który je wyrządził, ono się do niego przywiera. Pamiętliwe jest w głowach pokrzywdzonych, to i wrócić musi bez względu na godność czy urząd.
Występek lub krzywdy czyniąc, nie zyski liczyć trzeba a straty w przyszłości. I władza wszelka musi to mieć na względzie, bo krzywda poddanych krwawo skończyć się może.
Na rachunkach krzywd historia nasza jest pisana. Tak było od zawsze, jest i w przódzi będzie. Bo ta historia podłości ludzkiej dotyczy, nie inaczej.
Rzecz w tym, że kto źle czyni z korzyścią dla siebie a ze szkodą dla innych, wytłumaczyć sobie tego nie da.

Toteż staremu Kopaczowi nikt tego tłumaczyć nawet nie próbował i tak szedł przez życie swoje.

Przemyślenia kończył, bo sposobił się do drogi. W worku pokutnym za lejcami na wóz zasiadł i do Ratusza poprowadził.
Majdan opustoszał z gawiedzi, to i przeszkód nie było. Pachołki wyprowadzili z korytarza zwłoki Hieronima zawinięte w płótna a Maciej wyniósł kosz z głową.
Posępny to był konwój, bo to Kopacz w worku pokutnym, zwłoki na wozie, na marach i za tem towarzystwo na koniach; synowie z pachołkami.
Jechali powoli jak na pogrzeb przystało ale także dlatego, że Fryderyk po stronach się rozglądał. Wiedział, że w ulicy mieszka mistrz kamieniarski, co groby i rzeźby nagrobne sposobi. Warsztat jego obaczył, konie wstrzymał i z Marcinem, z koszem do majstra poszli.
Tam na zdrowasiek parę kosz pozostawili, żeby mistrz szkice węglem na desce porobił. Tak się Kopacz z majstrem od ręki dogadał i zadatek zostawił, żeby on te rysunki w kamień przeobraził.
Tak i wyruszyli w drogę, co im się dłużyła. Bo to żona jego a matka na syna czekała od zmysłów odchodząc, to i bać się jej trzeba było.

Słońce nisko już stało, kiedy do bramy folwarku dotarli. W bramie a po środku żona Kopacza stała, tak i Ferdynand konia wstrzymał. Matka podbiegła do wozu ręka sięgnęła do płócien, aby twarz syna obaczyć. Płachty szarpała, nagle rękę wstrzymała, bo jej wzrok na kosz popadł. Powoli pokrywę zdejmowała i na to, co tam ujrzała, pochylona nad wozem twarzą na płachty padła.
Znaczy niemoc i bezrozum ją dopadły, przytomność straciła.
Tak Maciej swoją dobrodziejkę obok na brzegu wozu ułożył. Kopacz zaciął konia i pod dom podjechał. Tam po kolei matkę bez przytomności i zwłoki syna bez głowy do dom do izby wnosili.
W pierwszej kolejności matce wodę i amoniak zadawali, oddech i widzenie odzyskała ale kontaktu ni porozumienia z nią nie było żadnego. Tyle tylko, że wiodła oczami po izbie. Tak i wzrokiem zapaloną świecę u syna na marach zobaczyła.
I niechaj obraz tej świecy będzie ostatnim obrazem tego filmu, jako mgnienie, ostatnie tej kobiety spojrzenie.
KONIEC FILMU

Żona Kopacza już nigdy do rozumu ani sił swoich nie powróciła.
Żyła z dnia na dzień, jako to źdźbło swego życia nie świadome.
Wszystko przy niej robić trzeba było. W pogrzebie syna udział wzięła, bo ją wraz z siedziskiem do ogrodu wynieśli. Tak i wynosili ją do grobu syna co dzień a przy pogodzie.
Karmiona jadła albo i nie, stąd ginęła w oczach aż do dnia ostatniego. Zapadała się w sobie, w swoim Świecie bez słowa bólu, bez potrzeby żadnej, do ostatniego tchnienia.
Kilka miesięcy to trwało, na żadne gesty ni słowa rodziny czy służby nie odpowiadała.
Odprowadzali ją na smentarz w milczeniu, wedle jej niemej woli. Przywykli już do tego i spokojności jej nie zakłócali. Przecie ona już za życia nieboszczką była, to i szacunek dla zmarłych jej się należał.

Roman Wysocki
02.05.2017 Bystrzyca k.Wlenia
Prawa autorskie zastrzeżone.