Do domu na marach.
Natenczas, na czas ścięcia syna, Ferdynand z synami w izbie karczmy
pozostawał. Okna w izbie zawarli, żeby tego nie słyszeć. Nie słyszeć czytania
wyroków ani okrzyków tłuszczy, bo to przecie na rzut kamieniem karczma „Pod
Krukiem” stała, jako i dziś stoi. Widzieć zaś niczego nie mogli, boć to w
oknach szkło gomukowe w ołów oprawne było a nie szyby jakie. Bo i widzieć tego
nie chcieli za skarby.
Widział to tylko zaufany Maciejn, co go do pomocy i posługi
jakiej stary Kopacz delegowali, przy Hieronimie miał być, jak w zwyczaju.
Pozostali kompani po Lwówku rozbiegli się w poszukiwaniu
wozu.
Łatwo nie było, bo to takiego widowiska nikt nie chciał
przegapić. Domy i obejścia puste stały. Po zabudowaniach ledwie starych i
niedołężnych znajdowali, nie było z kim się dogadać nawet jak wóz jaki znaleźli.
Wreszcie znaleźli furmankę z właścicielem ale ten wozu za
żadne skarby wynająć nie chciał, bo reputacją i sytuację Kopaczów znał. Za
furmankę zapłacić sobie kazał czyli sprzedać i to za duże pieniądze. Okazyja to
dla niego była a dla Kopaczów mus i pośpiech to był, że tak powiem, gardłowy.
Toteż jeden z pachołków kopnął się do karczmy po pieniądze.
Fryderyk wściekły był ale dukaty dał. Tak
i furmanka, z tyłu w wąskiej uliczce za gospodą, stała w oczekiwaniu z
pachołkami, z koniem Kopacza w zaprzęgu, jak było przykazane.
Zameldowali o tem posłusznie, to Fryderyk jednego do
klasztoru o.o. Franciszkanów wysłał po worek pokutny.
Z tym problemu nie było, szybko się znalazł. Chocia Kopacz rzadkim
gościem w ich kościele bywał, to nigdy a wobec pospólstwa, grosza nie żałował.
Dziwili się jeno, co też go naszło ale wydarzenia znali. Braciszkowie liczyli,
że idzie na dobre, skoro pokutę sobie zadaje.
Bo to dopiero teraz a przy synach swoich, tu w izbie karczemnej
krzywdy swojej zasmakował, zdał sobie sprawę z hańby, jaka na niego nastała.
Że to jego syn haniebnego występku się dopuścił a po
skazaniu i wykonaniu wyroku, cała ta hańba jego i rodu dotyczyć będzie.
I w tej hańbie przyjdzie im żyć do końca.
Worek pokutny na odzienie oblekł i czekał.
Wdział za grzechy syna, przecie nie za swoje i niechaj wszystkim
wiadomym będzie.
Zza okien tumult jakiś co rusz dochodził. Bo to w wyroku
wleczenie skazańca wokół Ratusza było, to i tumult, i bęben słyszał.
Nie dość to, że sąd miejski a nie książęcy, to jeszcze z
tego widowisko dla tłuszczy było. I choć tego nie widział, widział swoją hańbę
z tego, jako żywo.
Dotąd jeno myślał, jak syna ratować. Teraz przyszło mu pomyśleć
o sobie i o haniebnych skutkach owego. Na dobre długo czekać trzeba a złe, to
ono znienacka i szybko przybywa.
To zło od dawna w nim siedziało ale o tem nie pomyślał
wcale.
Bo zło, jako i dobro, powraca do człowieka, który je
wyrządził, ono się do niego przywiera. Pamiętliwe jest w głowach pokrzywdzonych,
to i wrócić musi bez względu na godność czy urząd.
Występek lub krzywdy czyniąc, nie zyski liczyć trzeba a
straty w przyszłości. I władza wszelka musi to mieć na względzie, bo krzywda
poddanych krwawo skończyć się może.
Na rachunkach krzywd historia nasza jest pisana. Tak było
od zawsze, jest i w przódzi będzie. Bo ta historia podłości ludzkiej dotyczy,
nie inaczej.
Rzecz w tym, że kto źle czyni z korzyścią dla siebie a ze
szkodą dla innych, wytłumaczyć sobie tego nie da.
Toteż staremu Kopaczowi nikt tego tłumaczyć nawet nie
próbował i tak szedł przez życie swoje.
Przemyślenia kończył, bo sposobił się do drogi. W worku
pokutnym za lejcami na wóz zasiadł i do Ratusza poprowadził.
Majdan opustoszał z gawiedzi, to i przeszkód nie było.
Pachołki wyprowadzili z korytarza zwłoki Hieronima zawinięte w płótna a Maciej
wyniósł kosz z głową.
Posępny to był konwój, bo to Kopacz w worku pokutnym, zwłoki
na wozie, na marach i za tem towarzystwo na koniach; synowie z pachołkami.
Jechali powoli jak na pogrzeb przystało ale także dlatego,
że Fryderyk po stronach się rozglądał. Wiedział, że w ulicy mieszka mistrz
kamieniarski, co groby i rzeźby nagrobne sposobi. Warsztat jego obaczył, konie
wstrzymał i z Marcinem, z koszem do majstra poszli.
Tam na zdrowasiek parę kosz pozostawili, żeby mistrz szkice
węglem na desce porobił. Tak się Kopacz z majstrem od ręki dogadał i zadatek
zostawił, żeby on te rysunki w kamień przeobraził.
Tak i wyruszyli w drogę, co im się dłużyła. Bo to żona jego
a matka na syna czekała od zmysłów odchodząc, to i bać się jej trzeba było.
Słońce nisko już stało, kiedy do bramy folwarku dotarli. W
bramie a po środku żona Kopacza stała, tak i Ferdynand konia wstrzymał. Matka podbiegła
do wozu ręka sięgnęła do płócien, aby twarz syna obaczyć. Płachty szarpała,
nagle rękę wstrzymała, bo jej wzrok na kosz popadł. Powoli pokrywę zdejmowała i
na to, co tam ujrzała, pochylona nad wozem twarzą na płachty padła.
Znaczy niemoc i bezrozum ją dopadły, przytomność straciła.
Tak Maciej swoją dobrodziejkę obok na brzegu wozu ułożył.
Kopacz zaciął konia i pod dom podjechał. Tam po kolei matkę bez przytomności i zwłoki
syna bez głowy do dom do izby wnosili.
W pierwszej kolejności matce wodę i amoniak zadawali, oddech
i widzenie odzyskała ale kontaktu ni porozumienia z nią nie było żadnego. Tyle
tylko, że wiodła oczami po izbie. Tak i wzrokiem zapaloną świecę u syna na
marach zobaczyła.
I niechaj obraz tej świecy będzie ostatnim obrazem tego
filmu, jako mgnienie, ostatnie tej kobiety spojrzenie.
KONIEC FILMU
Żona Kopacza już nigdy do rozumu ani sił swoich nie powróciła.
Żyła z dnia na dzień, jako to źdźbło swego życia nie
świadome.
Wszystko przy niej robić trzeba było. W pogrzebie syna
udział wzięła, bo ją wraz z siedziskiem do ogrodu wynieśli. Tak i wynosili ją
do grobu syna co dzień a przy pogodzie.
Karmiona jadła albo i nie, stąd ginęła w oczach aż do dnia ostatniego.
Zapadała się w sobie, w swoim Świecie bez słowa bólu, bez potrzeby żadnej, do
ostatniego tchnienia.
Kilka miesięcy to trwało, na żadne gesty ni słowa rodziny czy
służby nie odpowiadała.
Odprowadzali ją na smentarz w milczeniu, wedle jej niemej
woli. Przywykli już do tego i spokojności jej nie zakłócali. Przecie ona już za
życia nieboszczką była, to i szacunek dla zmarłych jej się należał.
Roman Wysocki
02.05.2017 Bystrzyca k.Wlenia
Prawa autorskie zastrzeżone.