1. Zbrodnia.

1. Zbrodnia.

9. Ścięcie - wykonanie wyroku.



9. Ścięcie - wykonanie wyroku.

Od rana przed schodami Ratusza cieślom robota paliła się w rękach. Bo to do jedenastej przed schodami trzeba było podest postawić. Podłoga wzniesiona na pół chłopa miała być ze schodami na końcach. Burmistrz przynaglał ale pieniędzy na to nie żałował. Przecie nie było jeszcze we Lwówku takiego wydarzenia, żeby wyrok na szlachcicu był wykonywany. Stąd i podest okazały, godny miasta i święto dla mieszkańców dotąd niespotykane.

Nic dziwnego zatem, że mieszkańcy od rana robotę podglądali. Przy kolejnych czytaniach, co godzina ludzi przybywało, po nich tłum się rozchodził ale coraz więcej gapiów pozostawało przy robocie.
Gdy czytanie wieści na jedenastą się odbyło, ludzie na miejscu pozostali i kolejnych przybywało. Bo to miejsca dobre na takie widowisko trzeba było zająć. Tym bardziej, że podest stał gotowy, na nim ława, tylko pnia brakowało. Ale i ten cieśle niezadługo przytargali i kosz z wikliny do tego.

Na to Kopacze ze swymi z gospody Pod Czarnym Krukiem wyszli. Do kraty więzienia pod schodami podeszli i tam dostępu do Hieronima bronili. Iżby mu nikt nie ubliżał, nie dokuczał. Tak ojciec jak i bracia przez kratę dłonie sobie ściskali. Ich własne pachołki od tłumu ich odgradzały.

Po kilku pacierzach luda już tyle było, że tłum niemal na podest się wdzierał. Na to pachołki z kijami z Ratusza wyjść musiały, tłum od podestu odgarnąć, pomiędzy podestem a tłumem stanąć i natrętnych na dwa kroki od podestu trzymać.
To i straże nie wiadomo skąd się wzięły, i strażnicy przed podestem stanęli. Za nimi ksiądz z ministrantem przyszedł. Miejsca na ławie na środku podestu zajęli. Ministrant lichtarz ze świecą zapaloną przyniósł. W biały dzień zapaloną świecę na ławie stawiał, długa była, bo do końca wystarczyć miała.
Bębnista też się znalazł, widać był zmówiony. Bęben na brzegu podestu postawił, sam podskoczył i usiadł na brzegu. On rolę swoją znał i czekał na Woźnego skinienie. Choć siedział do tłumu zwrócony, do znajomych i sąsiadów ręką wymachiwał, tak odwracał się czujnie, w drzwiach Ratusza Woźnego wypatrywał.

Gdy ten wreszcie w drzwiach się pojawił z rulonem pod pachą, na południe ledwie parę pacierzy było. Za nim kat ze schodów schodził w czarnym odzieniu i w kapturze czarnym skórzanym.
Tak bębnista na podest się zerwał, bęben na sobie zawiesił i bębniąc na końcu  podestu miejsce zajął. Ksiądz z ministrantem też się z ławy porwali, obok ławy stanęli, swoje miejsce do obrzędu zajęli.

Woźny wszedł na podest z jego prawej strony, gestem ręki bęben uciszył. Ręką na kata wskazał, który za nim na podest wszedł i obok ławy stał. On dopiero teraz z za pleców ogromny topór wydobył, pokazał wszystkim.
- Yyyyy! – westchnienie podziwu przez tłumy się rozeszło.

Zawodowego kata we Lwówku nie było, bo nie było takiej potrzeby. Mistrz Baltazar mistrzem masarskim był. On to trzodę jaką na połowy i ćwierci dzielił do dalszego przerobu. Bo na robocie katowskiej, toby on siebie i rodziny przy życiu nie utrzymał. Na to we Lwówku było za mało roboty, nie to co w książęcym grodzie.
Ale też narzędzie miał okazałe i stosowne do tej roboty.

Kat stawił topór na ławie, na jego końcu z ostrzem rękoma się zaparł. Głowę pochylił i rozglądał się po publiczności. Przez szpary w kapturze patrzył, jakby kogoś godnego do ścięcia szukał.

Woźny do zgromadzonych się zwrócił;
- Ludzie słuchajcie! Ludzie słuchajcie, co mam wam do powiedzenia.
Ciszaaa!  A zważajcie na sakiewki, bo ciżba na majdanie!
- Z nakazu Burmistrza i Wielkiej Ławy Miasta Lwówka - jako, że nie wszyscy słowo pisane znają - ogłaszam wszystkim i każdemu z osobna jak tu stoją :
- Przede wczora na świętego Stefana dnia 16-go lipca, roku pańskiego 1517-go, w gospodzie Pod Złotym Lwem, nicpoń i hulaka wielki Hieronim Kopacz syn Fryderyka zastrzelił był córkę karczmarza Barbarę Schulze, weź Panie w opiekę jej duszę, bo ta do zabawy, picia i rozpusty nie była mu skora.
Zbrodniarz ów złapany na gorącym uczynku, z dymiącym bandoletem w ręku, pojmanym i osadzonym w lochu został i tam przez kata męczonym był.

Więzień zza kraty pod schodami krzyczał.
- Nie zabiłem jej!  Jestem niewinny! Ja nie winien!
Woźny wskazując ręką w kierunku kraty:
- Straże uciszyć go!
Ci wzięli do rąk kije i tłukli w kratę.

Tak i ucichł za chwilę a Woźny czytał dalej z pergaminu;
- W zgodzie z obyczajem, z prawem miasta Lwówka i prawami księcia świdnickiego, morderca sprawiedliwie osądzonym został.  Wyrokiem Wielkiej Ławy Sądowej Miasta Lwówka Śląskiego na ścięcie głowy toporem skazany został. Przed tym, ku przestrodze tłuszczy, wokół Ratusza ma być wleczony.
- Kacie, czyń co do ciebie należy - zwracał się do kata.
- A publika niechaj zważa na sakiewki! - tu przykazywał palcem z wyciągniętą ręką.

Pachołkowie podeszli do kraty pomieszczenia pod schodami, otworzyli zamki. Weszli do środka, ręce Hieronima sznurem powiązali ale przy tem kamień toczak na sznurze uwiązali, na sznurze długim na trzy łokcie do kamienia na ziemi złożonego. Do wyprowadzenia więzień kamień musiał podnieść. Wyprowadzali więźnia, ten wychodząc szamotał się jeszcze próbując wyrwać, krzyczał;
- Nie zabiłem jej! Jestem niewinny!

Kat pozostawił topór oparty o pień, zszedł z podestu do więźnia. Założył mu na szyję pętlę sznura długiego na kilka kroków. Tak i z podestu zeszli ksiądz z ministrantem. Ministrant z krzyżem, za nim klecha z zapaloną świecą pochód zaczynali. Za nimi kat ciągnący mordercę na długim sznurze. Kat naprężył sznur i ciągnąć zaczął, pachołkowie puścili więźnia, ten żeby ruszyć w drogę musiał podnieść kamień, to i podniósł. Znowu bęben się odezwał i całą drogę przygrywał.
Równo z więźniem dwóch pachołków z kijami szło. Oni mięli więźnia kijami obijać i poszturchiwać a od postronnych oganiać. To i obijali Hieronima, że aż się w drodze zataczał.

Na to i urzędnicy, i członkowie Rady, co dotąd widowisko oglądali z okien tłumem wylegli przez schody z Ratusza. Widać parcie na szkło mieli i w widowisku chcieli brać udział.

Woźny zagarniając ręką powietrze jakby tłum zagarniał;
- Zapraszam do jego ostatniej drogi, lekka ona nie będzie, bo mu kamień hańby dźwigać trzeba.
Ale sam pozostał na podeście, usiadł na ławie pilnując, aby nikt nie ruszał topora.
To i za początkiem tłumy co na majdanie zgromadzone były, wnet do pochodu dołączyły. I szło ludzi mrowie za skazańcem, szli ulicami wokół Ratusza i przyległych kamienic.
Hieronim umęczony przez kata i z ciężarem w rękach ledwie powłóczył nogami.  Na dodatek pachołkowie po bokach popychali go to w prawo, to w lewo.  Co kilka, kilkanaście kroków zatrzymywał się, kładł kamień na ziemi i z wyciągniętymi przed siebie rękoma krzyczał do napotkanych a zgromadzonych po drodze przy straganach:
- Ludzie ratujcie!
- Nie zabiłem jej! Jestem niewinny!
- Ja nie winien!  - sytuacja powtarzała się wielokrotnie ale ni ratunku, ani współczucia na to nie było.

Orszak okrążył ulicami Ratusz z przyległymi kamienicami i straganami. Pachołkowie wygrażając kijami musieli robić wolne przejście dla orszaku pośród tych, którzy pozostali przed Ratuszem, żeby więźnia do podestu na powrót doprowadzić.

Tak i wiadome osoby na podest weszły. Ksiądz na brzegu podestu od strony widzów postawił palącą się świecę. Ministrant z krzyżem pozostał na brzegu podestu przy schodach.
Dwaj pachołkowie wprowadzali skazańca na podest, ten opierał się, siłą skłonili  go na kolana przed księdzem.  Ten zakreślił nad głową skazańca znak krzyża.
Ksiądz wygłosił stosowne błogosławieństwo, a że po łacinie to mamrotał coś pod nosem, bo i tak nikt nie wyrozumie. Ministrant podsunął krzyż do ucałowania po czym zszedł z podestu a za nim ksiądz, czekali opodal.

Natenczas Kopacze, Ferdynand z synami, co opodal stali, tak do karczmy „Pod Czarnym Krukiem poszli na swoje kwatery. Tam okna pozawierali i czekali w milczeniu na koniec przedstawienia. I nawet nie zerkali przez okna, bo to wtedy szkła gomółkowe w oknach były i przez nie nic widać nie było.

Na dole pachołki odwiązali kamień od Hieronima, wprowadzili go na podwyższenie. Zatem na podest wszedł kat. Hieronim na jego widok zdjął mieszek z szyi i wręczył mu ponad ławą ze słowami ;
- Kacie, spraw się dobrze.
- Nie będzie bolało, panie.
Tu stojącemu przed ławą oczy i twarz czarna chustą obwiązali.
Więzień choć oswobodzony stał z opuszczoną głową, był zrezygnowany. Już nie protestował, morderstwu nie zaprzeczał. Pogodził się z Bogiem i ze swym przeznaczeniem.
Na podest weszli jeszcze dwaj pachołkowie, tak na wszelki wypadek. Bo to trzeba było skazańca na brzuchu, na ławie ułożyć i do ławy przywiązać. Tak i przywiązali ale tak aby, głowa i szyja na pniu spoczywały, poza ławą. Kloc drewna tak był dobrany, aby równo było.

Pachołkowie zeszli z podestu, kat i ofiara pozostali sam na sam na tę chwilę.
Zaś pachołki wyszli przed podest, stanęli z kijami, wygrażali tłumowi, aby ten nie zbliżał się do podestu, krzyczeli;
- Odstąpcie, krew się poleje! Odstąpić!
Kat oglądał wiązania, szarpał węzły, odkrył szyję skazańca. 
Na podest wszedł Woźny, podszedł do brzegu w stronę publiczności. Obrócił głowę, ręką wskazał na wieżę.
- Rychło południe, na uderzenie dzwonu krew się poleje, osobom słabego zdrowia, białogłowom i dziatwie zasłońcie oczy.  Na wypadek słabizny cyrulik stoi tam na stronie. – i wskazuje palcem.
- A miejcież baczenie na sakiewki !
- Kacie, przystąp do dzieła a żywo, bo ma się na południe – mówi, bo sam przed chwilą dzwonnika na wieżę wysyłał.

Bębnista, co na dole stał na to rozpoczął swój występ ponury.
Przy biciu bębna, kat wziął do rąk topór oparty dotąd o pień, ważył go i wymachiwał. Przeciągnął palcem po ostrzu, podetknął pod nos pachołkowi, co stał na dole przed podestem. Ten dotknął ostrza palcem, głową potakiwał.
Kat zwlekał, brał się pod boki, zadzierał głowę na wieżę ale i tak z dołu dzwonu dojrzeć nie mógł, czekał pierwszych uderzeń. Podszedł do ławy ze skazańcem, ustawił się do cięcia, lewą ręką wyznaczył  sobie kierunek, chwycił topór oburącz, chwilę trzymał wzniesiony za głową i opuścił do siebie. To tak na niby dla a pewności było.
Z pierwszymi uderzeniami zegara, kat szybko wzniósł i opuścił topór.

W jednej chwili to się stało; trzask, prask i po wszystkim. Topór spadł, za nim głowa od tułowia odleciała i do kosza wpadła. Krew od tego trysnęła strumieniem ale jeno raz a dobrze. 
Zgromadzeni zamarli na to.
Kat podniósł odciętą głowę, wyjął ją z kosza. Wzniósł wysoko w górę, stał  oparty na trzonku zakrwawionego topora - rozglądał się wśród tłumów popatrzył na wrażenie i zapowrotem do kosza wrzucił. Zadowolony był z siebie, bo w oczach i na twarzach przestrach widział.
Dwaj pachołkowie z przed podwyższenia kosz podjęli, do publiczności z nim poszli. Przechylając kosz pokazywali zawartość, co kilka kroków, gdy tłum rozstąpić się nie chciał, wyciągali głowę z kosza podsuwali widzom do obejrzenia, potrząsali strasząc. Po chwili wrócili z koszem za podest.

Kat schodził z podestu, jego miejsce ksiądz zajął.
Podniósł z podestu palącą się świecę, podszedł do zwłok. Wykonał znak krzyża wypowiedział stosowną formułę po łacinie.
Zdmuchnął, zgasił świecę, stanął na z boku, na podeście przy nieboszczyku  pozostał. Przez chwilę po podeście przy zwłokach cyrulik się kręcił. Coś na ucho Woźnemu szepnął i zniknął tak samo szybko, jak był przyszedł. Sprawdzał pewno, czy Hieronimowi co się przy tem nie stało.

Na podest weszli pachołki z kijami, po dwóch z obu stron ławy dostąpili.
Pod ławę podłożyli swoje kije, unieśli ławę z nieboszczykiem. Znieśli z podestu po schodach, poszli prosto w drzwi na dole do korytarza i tam zniknęli. Tam w ciemnym korytarzu na rodzinę miał czekać. 

Woźny na koniec, na podeście sam został, zapodał;
- Cyrulik stwierdził, że głowa oddzielona od ciała jest, więc skazaniec niewątpliwie żywota dokonał - rozłożył bezradnie ręce – nic tu po nas, już nic zrobić się nie da.
W zapiskach zapodane stoi – sprawiedliwość boska Hieronima Kopacza  dosięgła, śmierć haniebną poniósł od topora.
Tłumy zaczęły się rozchodzić, bo im głupio było. Że cudzego nieszczęścia a do syta napatrzeć się musieli, i że właśnie tego chcieli.

Hieronima Kopacza ostatnia droga.
Ulice wokół Ratusza.

fot. 1. Majdan, plac przed Ratuszem od zachodu (po prawej) i ulica przy ścianie północnej (z lewej).

fot. 2. Plac Targowy od wschodu.

fot. 3.  Ratusz i ulica od południa.


fot. 4. Ulica od strony północnej.
 
Koniec części (VI), widowiskowej w plenerze, film kręci się dalej.

foto autor                                             Roman Wysocki
25.03.2017 Bystrzyca k.Wlenia
Prawa autorskie zastrzeżone.