1. Zbrodnia.

1. Zbrodnia.

5. Do sprawy...



5. Do sprawy...
Sala Mieszczańska Ratusza, salą zgromadzeń dla Lwówka i jego mieszkańców była i jest do dzisiaj. Toteż stoły i siedziska dla prowadzących te zgromadzenia jak i dla uroczystości różnych ustawione były w głębi sali pod ścianą. Cała reszta komnaty ławami była zastawiona dla obecnych siedzenia. Jak w kościele to było, bo wolne przejście, środkiem pomiędzy ławami do stołów w głębi komnaty wiodło, jako do ołtarza to było.
Stoły czerwoną materią przykryte były a na tem świece stały, do zapalenia jak ściemniać się zacznie. Bo to jeszcze wcześnie było, na kilka zdrowasiek przed szóstą, palić ich nie było potrzeby ale stać musiały.

Wybrani sędziowie Wielkiej Ławy już miejsca zajmowali za stołem. Na końcach stołu zwyczajowo miejsca zajęli; z jednej przeor o.o. Franciszkanów, ten swój krzyż z łańcuchem z szyi zdjął i na stole obok Pisma Świętego złożył ale też w bliskości pergaminy swoje, pióra i małą flaszę z inkaustem rozłożył.
Na drugim końcu stołu sekretarz urzędu też miejsce swoje zajmował z pergaminami i przyborami do pisania swojemi.

Straże przy drzwiach głównych Hali Targowej od południowej strony tylko znacznych mieszczan wpuszczały; rodziny stron, świadków z powiastkami, z wezwaniami na sprawę, Rajców Miasta, ziemian z okolicy bądź czystych i dobrze ubranych mieszczan wpuszczały. Strażom odróżnić przybywających nie trudno było. Bo to na tamte czasy, kto jest kto, to po odzieniu łatwo było odróżnić a do tego, przecież oni wszystkich znali. To i pospólstwo żadne a nieogarnione przystępu do hali nie miało.
Druga straż z Woźnym Trybunału w Hali Targowej u drzwi Sali Mieszczańskiej stała i póki co nie wpuszczała nikogo. Bo też wiadomym już było, że nie wszyscy, co wchodzili do hali, w sali się nie pomieszczą.

Shulcowie, mąż z żoną swą i kilkoma z rodziny już w hali przebywali. Ale, że wchodzących coraz więcej było a wszyscy podchodzili współczucie okazując, stanęli na stronie pod ścianą. W bólu rodzina była a teraz nie na współczucie czas dla nich, bo to dla nich tragedia była ale i rychła zemsta ze sprawy. W końcu, aby się od natrętów uwolnić po schodach na półpiętro weszli. Tam sami dla siebie się zgromadzili. Na półpiętrze schodów, co je z obrazów (fotografii) moich znacie.
Stamtąd baczyli, czy ich na sprawę wzywają. To i z góry Kopaczów obaczyli jak przez tłum do drzwi Sali Mieszczańskiej szli i tam, ze wszystkimi czekali.
Matka w rozpaczy wskazywać ich ręką i krzyczeć na ich widok zaczęła:
- Jest! Jest tam! Ten złoczyńca, co mordercę uchował.- ręką przy tym wskazywała. Shulce szarpnął ją za suknię, aby się miarkowała. Drogę jej zastawił, bo już schodzić na dół chciała.
Ale pomimo, że powstrzymywana kobieta krzyczała dalej;
- Za krzywdy nasze zapłacisz! Ja cię z torbami puszczę, z miską po prośbie na gościniec będziesz wychodził.
Coraz bardziej ona wzburzona była, bo to i krzywdę po córce wykrzyczeć chciała i na małżonka zła, że ją siłą powstrzymywał. Gdyby nie on, to ona już na dole by była i z pazurami na Ferdynanda by się rzuciła. Jej twarz krwią nabiegła i oczy na wierzch jej wyległy.
- Bodajś sczezł łobuzie, ty i syn twój, nasienie twoje.
Fryderyk głowę skulił po sobie, w ramionach. Bo to ciosy na jego głowę były i odpowiedzi na to nie miał ni tłumaczenia. Spode łba po obecnych spoglądał ale ci wzrokiem od niego uciekali. Wreszcie wzrok na Woźnym u drzwi zatrzymał, jakby pomocy szukał bądź ratunku.
Ten jego wzrok na sobie obaczył, bo też te wyzwiska słyszał. A, że nie chciał awantur żadnych, zaczął zainteresowanych do Sali Mieszczańskiej wpuszczać. Bo i czas był po temu, do szóstej godziny ledwie kilka zdrowasiek zostało.

To i Kopacza do komnaty z synami wpuścił na wskazane miejsca. Po nich na Shulców na schody skinął, miejsca z przodu po drugiej stronie sali im wskazał. Świadków wezwanych na sprawę do wejścia okrzyknął, powiastki im sprawdzał. Po ławach wedle stron sprawy i potrzeby ich rozsadzał.

Wszyscy wchodzący w głębi sali oparty o ścianę wielki krzyż widzieli, to i żegnali się, bo to w zwyczaju było, aby przeżegnać się na ten widok w pomieszczeniu. Ten krzyż bez figury Ukrzyżowanego był. Jako znak wiary jawny dla wszystkich i przez wszystkich akceptowany.

Bo to we Lwówku mieszkańcy różne pochodzenie i wyznanie mięli. Różnymi językami mówili i różne bogi wyznawali. I nikomu to nie przeszkadzało, nawet innowiercy z innych krajów tu schronienia szukali. Dziwnym się zdaje, że to wszystko się nie pomięszało a nie skłóciło.
Jednakowoż różne nacje z wiarą lub zwyczajem swoim wywyższać się chciały, żeby ich wiara nad innymi a najlepiej nad wszystkimi była. I od zawsze tak było.
Z tego też do Polszki wojny i religijne rozruchy z ościennych krajów przybywały. Z tego i ofiar dużo, i zniszczeń było, że nie zliczy.
Okrutne i niesprawiedliwe to było.

Bo każda wiara czy wyznanie ma to do siebie, i ma to na czole wypisane, że ona  lepsza jest i bliżej innych ma do Boga. Znaczy, najświętsza ze wszystkich ona jest.
I niewiele trzeba, żeby ludzie wyżynali się bez potrzeby o słowa, gesty czy święte przedmioty. O byle co takie zacietrzewienie w ludziach było.
Kościół Powszechny to na sobie przeżywał, bo to jego wyznawcy między sobą wojny wszczynali bez wyraźnej ku temu przyczyny. To przy tem i Żydy, i prawosławne, i inne wyznania pod nóż szły bez żadnej ich winy. Wystarczyło, że inni byli.
Bo w zapamiętaniu religijnym głupota ludzka końca nie ma i dziś to widać aż nadto. I będzie tak do czasu, jak religia do podziemia zapowrotem nie zostanie zagoniona czyli zakazana.

Kościół we Lwówku miał jedne wojny i rozruchy już za sobą a następne przed sobą w kolejnych wiekach.
Na ten czas krzyż bez figury nie ranił nikogo ani nie prowokował.
Ale srebrny krzyż, co go ksiądz kanonik na sprawie miał, z figurą Chrystusa on był, jemu ten krzyż się należał, jego wyznanie pokazywał. Jawna przewaga Chrystusa nad Bogiem to była a do przysięgi i do posłuszeństwa zmuszała.
Stąd i zarzewie nowych wydarzeń się w głowach lęgło. Bo przymus jednej wiary lub wyznania nad innymi zawsze wyzwolić się musi, choćby w głowach. Bo przecie nikt przymusu nie znosi, wolność wyboru to człowiek ma w swojej naturze właśnie od Boga. To się wolna wola nazywa i szanować ją trzeba.

Gości w Hali Targowej było wielu, pełna hala była. Ale ci znaczniejsi, bo możni, rajcy czy szlachta to już w pobliżu drzwi stali, przez tłum się przepychali, bo im się to widowisko należało. Nie wiedzieć dlaczego ale widać, że oni też lepsi od innych są albo tako im się zdawa.
Woźny do drugich, głównych drzwi zakrzyknął, żeby strażnicy drzwi zawarli a nie wpuszczali. Z tych, co w jego pobliżu stali, po kilku wpuszczał do środka, do zajęcia wolnych miejsc na ławach. Wraz miejsc na ławach zbrakło, w otwartych drzwiach pachołków z drągami postawił. Rozglądał się jeszcze po hali, mrowie ludzi tam pozostało, sprawdzał, czy to nie poniechał kogo potrzebnego do sprawy.

Tuż obok siebie obu braci zakonnych obaczył, szeroko ramionami ich ogarnął i szeptem do uszu tłumaczył;
- Dobrze, że was widzę, bo jesteście nadzwyczaj potrzebni. Pełna hala gapiów a do tumultu skora. W drzwiach was postawię, to na zmianę relację ze sprawy na halę rozgłaszać będziecie, dla tych, co w hali stoją a do sali się nie dostali.
Tak braciszkowie w drzwiach stali a pilnie przebiegu sprawy i wypowiedzi uważali. Każden jeden z nich sprawę obserwował, to relację zdawał. I nic nie uszło ich uwagi a obecnych wiedzy.

*
Ale to już na sprawie było, bo póki co, Woźny szedł na górę Burmistrza na sprawę prowadzić, bo sala do sprawy gotowa a i czas naglił. Komendant ze strażami też już z aresztu pod Salą Mieszczańską Hieronima pod otwarte drzwi sali prowadził.
Tam on na wezwanie sądu z oskarżonym czekał ale nie za długo.
I stał tak Hieronim w ubraniu poszarpanym i juchą ubabranym. Po twarzy i rękach zakrwawiony on był. Bo to kat chciał, żeby jego krzyki i wygląd na prawdziwe tortury wyglądały. To i razów ni kuksańców mu nie żałował a Hieronim wcale nie protestował, nie miał mu tego za złe, bo to dla dobra sprawy było. To i przy tem darł się w niebogłosy. Wszak o jego głowę chodziło ale kat i tak w robocie się miarkował.

Dzwon, co na wieży wisiał, to on we Lwówku czas dla wszystkich odmierzał, co godzinę bił a jak trzeba było, to i na trwogę; od powodzi, od pożaru albo wroga.
Bo to wtedy jeszcze zegara na wieży chyba nie było, nie wiadomym to jest.
Ludzie w mieście to na słońce, to na wieżę z tego czekania spoglądali i nasłuchiwali. Środek lata był, słońce na szóstą godzinę to wysoko jeszcze stało. To i swojego czasu, godziny procesu doczekali.

A dzwon bił dobrze i do dziś bije, bo go nawet poza miastem słychać.
Jeno, że dźwięk dzwonu w Średniowieczu nagrany z głośników wychodzi.
A dzwon, to on w Muzeum na wystawie odpoczywa.

Potężny huk od dzwonu Woźnego w korytarzach na piętrze Ratusza dopadł, to i przyspieszył, jakby go co gnało. Bo to procesu godzina go goniła, dopadł drzwi komnaty, wpadł gwałtownie do środka.
- Wielmożny Panie burmistrzu, czas na sprawę!
Anders nie zwlekał, pergaminy mu wskazał i przez drzwi poszedł przodem. Za nim Woźny z pergaminów rulonami, co je rękoma ogarnął, śpiesznie na dół do Sali Mieszczańskiej zmierzali. Ale innym wejściem z korytarza, bo z boku stołu wchodzili. Ale zanim weszli, burmistrz zatrzymał się, puścił Woźnego przodem. Ten w pędzie z pergaminami do Sali wpadł, pergaminy na stół rzucił, do zgromadzonych krzyknął w te słowa;
- Czapki z głowy! Wszyscy powstać, Wysoki Sąd idzie.
Na ten moment burmistrz czekał, wszedł do sali i miejsce swoje po środku stołu zajął. To i obecni na sali zasiadali.
Rulony na stół rzucone, to i się po stole potoczyły przed burmistrzem, bałaganu przy tym Woźny narobił. I od bałaganu sprawa się zaczęła, bo rulony trzeba było rozwijać, nagłówki i tytuły sczytywać a układać dla  porządku sprawy, wedle sprawy kolei.
Przy tym burmistrz od razu sędziom spisane zeznania i świadectwa na stole porozdzielał, do przesłuchań na sprawie i czytania wobec zgromadzonych.
Sekretarz już na początku, jak za stołem zasiadł, tak skład sądu do protokołu wpisywał był. Wraz do spisywania przebiegu sprawy był gotowy, wystąpień czekał z gęsiopisem w dłoni.

 5. Krzywda pana.
Gotowanie do sprawy...

fot. 1. Ściana południowa Ratusza, narożnik wschodni - od głównej ulicy, to i wejście do Hali Targowej główne bogato zdobione. Tu straże stały, pospólstwo żadne a nieogarnione przystępu do hali nie miało. W narożniku studnia z symboliką do czytania.

fot. 2. Na szczycie sowa, mądrości symbol. Poniżej pas zdobień fraktalami, gronami wyszukanymi - meander nieskończony.

fot. 3. Pod zadaszeniem tryskacz wody ukryty, głowa mędrca z brodą fryzowaną. Bo kamienie swoją mowę mają i słuchać ich trzeba. Czytajcie za mną; od góry w dół - "źródło mądrości nieskończonej". Ale ja wiem swoje - od wody rury rdzewieją.
Sala Mieszczańska.

fot. 4, 5. Widoki ogólne sali od wejścia i od Sądu strony.
fot. 6. Widok sali na zgromadzonych i drzwi do Hali Targowej, gdzie straże na sprawie stały.

fot. 7. Zbliżenie do drzwi sali. Za drzwiami tłumy w Hali Targowej stały i średniowieczny kaloryfer zakrywały. Świece w żyrandolach też wtedy elektryczne nie były.

foto autor                                             Roman Wysocki
26.02.2017 Bystrzyca k.Wlenia
Prawa autorskie zastrzeżone.