4. Starego Kopacza wyprawa.
Staremu Kopaczowi, ojcu Hieronima, Ferdynand na imię było.
Na wieści z Ratusza szybko musiał w mieście się znaleźć.
Dyspozycje w gospodarstwie wydawał, bo to na dniach na żniwa
się zbierało. To i sprzęty trzeba było szykować, konie i wozy sposobić. Bo na
polu kłosy nabrzmiałe od ziarna się zwieszały a pogoda przy tem do żnięcia akuratna
była. Trza było się śpieszyć przed deszczem a tu taki ambaras i urwanie głowy.
Synowie dwaj, co ich jeszcze miał, choć z matek różnych oni
byli, na wieść o niedoli brata już do drogi byli gotowi. Oni za bratem, choć on
nicpoń i hulaka, w ogień by skakali.
Szybko rozkazy wydawał a swoim parobkom, zbirom zaufanym, co
przy nim zawsze stali, polecił sposobić się do drogi w pełnym rynsztunku.
Ci wiedzieli już o zdarzeniu ale zdziwieni byli. Bo, czy to
Hieronima z Ratusza będą odbijać, porywać, czy szturm na miasto przypuszczać,
tego nie wiedzieli. Zamiarów pana swego nie znali ale do tego, aby miasta
dobywać, to za mało ich było.
Galopem Ferdynand kawalkadę zbrojnych prowadził, bo to
galopem do miasta z pół godziny było a przecież na południe już się miało.
Ojciec śpieszył do syna, żeby go ratować w potrzebie. Cokolwiek załatwić,
odwołać albo i sprawie łeb ukręcić. Jakby nie miarkował, trzeba było przerwać
ciąg zdarzeń, bo do niczego dobrego nie prowadził a szkody okrutne z tego być
mogą.
Oby tylko konie to tępo wytrzymały ale na konie nie zważał.
Gnał, co koń wyskoczy, a że konia miał najlepszego to towarzysze zaczęli
odstawać od niego.
Gnał na złamanie karku, w pierwszą ulicę miasta wpadł i
obejrzał się za pozostałymi. Konie tą gonitwę wytrzymały, zatrzymał się więc,
żeby z prędkości ochłonąć, dać sobie i koniowi oddech złapać a i na pozostałych
poczekać.
Stanęli w szyku, jak Ferdynand kazał. Przodem on z synami po
bokach stał a parobki z tyłu ławą jak ich pięciu było. Ruszyli ulicą w miasto
do Rynku z groźnymi minami i z bronią u pasa. Jakby to minami swojemi mięli
miasto zdobywać.
Nawet działało to, bo przechodnie z ulic pod domy ustępowali
i coraz więcej ich było. Kiedy wyszli bliżej Rynku ulice szersze były, to i
mieszkańcy nie wiadomo skąd wyłazili, po ich bokach równo szli a za nimi do
gromady dołączali.
Mogło się zdawać, że armię prowadzą, dużo luda było. Ale
Kopacz wiedział, że to nie jego armia była. Ci ludzie spode łba patrzyli,
wiwatów, powitań ani pozdrowień dla niego nie było.
Wreszcie zza zakrętu ulicy Rynek i na Rynku Ratusz obaczył.
A tam u wieży pod Ratuszem tłum mieszkańców był, nie za duży, bo to ledwie
kilkadziesiąt osób ale koło setki pewno było. Trafem, że on taki sam tłum
przyprowadził i dochodząc pod wieżę w środku tłumów ze swoimi się znalazł.
Krzyki i wycie okropne usłyszał, to i zadarł głowę.
To krzyki jego rodzonego były! Z rozwartego okna Izby Tortur one
dochodziły.
Przerażony spiął konia, nie chciał słyszeć tego, bo krzyki
echem w głowie się obijały a narastały.
Pozostali z orszaku jechali za nim, tłum rozstępował się na
boki.
Ferdynand chciał czem prędzej do gospody zajechać z rodziną
zabitej się dogadać, układać. Bo to, jak
się z rodziną ułoży na pieniądze jakie i zadość uczynienie, to ta sprawy
poniechać gotowa, wycofa oskarżenie a tortury umiłowanego syna przerwie. To tu
mu ratunku szukać trzeba.
Ludu przed Ratuszem przybywało, to przez tłum przedzierać
trzeba mu się było z kompanami. Mieszkańcy ustępowali na boki ale śliny nie
żałowali. Pluli na ziemię pod kopyta koni i dobrze, że te się nie płoszyły. Bo
to konie spłoszone a w tłumie mogły zamętu i następnych nieszczęść narobić.
Kiedy do karczmy „Pod złotym lwem” dotarli, już i tam gapie
byli. Najpierw Kopacz z konia zsiadł i do drzwi się dobijał. Wreszcie wzdłuż
okien szedł i pięściami w zawarte okiennice walił a bez skutku. Przecie karczma
nieczynna była, bo to żałoba i nie czas gości przyjmować.
Ferdynand wiedział, że jak się teraz z Shulcami nie dogada,
to na wykupienie syna w procesie cały majątek stracić może. Toteż dobijał się
dalej bez rezultatu choć przez chwilę twarze w oknach na górze widział. Znaczyć
miało, że Shulcowie gadać z nim nie chcieli, tym więcej będzie go to
kosztowało.
Pod gospodą kilku kompanów Hieronima obaczył, znał to i rozpoznał,
skinieniem ręki przywołał ku sobie. Z każdym gadał i zapytywał:
- Ty byłeś tu wczora?
- Byłem Wielmożny Panie.
- Cóżeś widział? Opowiadaj.
- Bawiłem ze wszystkimi ale, jak co do czego doszło, tego
nie widziałem.
- Na sprawie będziesz ty?
- Będę, bo powiastkę na świadka przed sąd dostałem, przecie
świadectwo na Ratuszu składałem.
Podobnie z pozostałymi było, bo tu razem stali, spotkali się
i rozmawiali, jako że świadectwa po nocy składali. Zda się, że takie same owe świadectwa
były. Kopacz do sakwy sięgnął, każdemu po dukacie wręczył ze słowami;
- Zatem przed sądem mówcie, żeście nic nie widzieli. Z
czystym sumieniem a pod przysięgą, bo to akurat prawda jest i takiej prawdy
potrzebuję. A dukata daję, żeby to któremu przed sądem nie przyszło do głowy,
że co inaczej widział.
Kompania, co jechała za nim, też z koni pozsiadała.
Po odprawieniu świadków, Fryderyk polecił synom kwatery z
noclegiem po gospodach szukać. Wiedział on, że na takie wydarzenie nawet
szlachta i właściciele ziemscy do Lwówka zjadą. Bo to złe wieści, to one szybko
ale i daleko się rozchodzą. Kwatery na dni kilka znaleźć musiał, bo nie wiadomo
było jak długo zabawią. Synom konia oddał i kazał się szukać w Ratuszu, jak już
kwaterę znajdą. Parobkom polecił w gospodzie na kwaterze przy piwie pozostać i
nie rzucać się w oczy. Przykazał też awantur żadnych nie wszczynać, z drogi gapiom
i intruzom schodzić. Bo to jest źle a nie daj … gorzej być może.
Żeby z Ławą rozmawiać, z każdym a z osobna czasu na to nie
było, zeszło by przy tym dni parę, zanim do każdego by dotarł. Postanowił do
burmistrza się dostać, wszak wszelka władza w mieście, jest w jego rękach.
Tak i pospieszał, bo to on po mieście biega a syn jego na torturach
jest męczony.
W korytarzu, na piętrze do komnaty burmistrza dochodząc, tam
burmistrza obaczył, to i zagadał;
- Panie burmistrzu, ja o posłuchanie proszę. Nie jestem
umówiony, bo i bieg zdarzeń taki, że nie przewidzi. O wybaczenie proszę, przecie
mój syn Hieronim, przecie on szlachcicem jest.
Burmistrz zdawał się go nie widzieć ale zaczepiony, drzwi do
komnaty otwierając, odpowiedział, bo przyczyny zdarzeń i posłuchania był
wiadomy;
- Po sprawiedliwości to będzie a nie po uważaniu na
pochodzenie, tak Wielka Ława postanowiła i nie wiń mnie za to. W prawdzie ty
stań, on zbrodnię popełnił najgorszą z możliwych. Wybaczenia ani rozgrzeszenia
na to nie ma.
I tak, jak w otwartych drzwiach stali, tak burmistrz mu te
drzwi przed nosem zatrzasnął. Znaczy, rozmawiać z nim nie chciał.
Że nieprzychylny był, Fryderyk nie dziwił się wcale, bo miał
w tym swoje zasługi i przeszłe sprawy. Przecie, a to o Hieronima, o przewiny
jego i swoje o drogi sprawy z miastem ciągle toczył, końca tego nie było. To i burmistrz
nieprzychylny był, jak i pół miasta, co je on teraz miał przeciw sobie. A teraz
powód do tego taki, że nie najdzie gorszego.
Zazwyczaj to sprawy w Sali Wielkiej Ławy się odbywały i do
tego ona była. Bo to drobne przewinienia były, dwóch sędziów i burmistrz, komendant
straży, kilku świadków bądź i bez nich się obyło.
Ale tego dnia po wyznaczeniu i ogłoszeniu sprawy wielu
mieszkańców Lwówka burmistrza
nagabywało. Bo to oni na sprawie być chcieli. A to sędziowie, pozostali z Ławy,
a to rajcy miasta, to znowu właściciele ziemscy, co proces widzieć i słyszeć
chcieli ale zbyt wielu ich było.
Zatem burmistrz polecenie wydał, żeby to proces w Sali
Mieszczańskiej się odbywał a strażom u drzwi pilnować kazał, żeby byle kto na
sprawę się nie pchał. Dla tych Hala Targowa przy Sali Mieszczańskiej wielka
jest i gapiów pomieści.
Starszemu straży, komendantowi polecił, aby straże w pełnym
oporządzeniu i z pachołkami zaopatrzonemi w kije były, do pomocy. Posterunki
przy wszystkich wejściach miał ustawić a bez interesu żadnego do wieczora
nikogo do Ratusza nie wpuszczać. I nie tylko przed gapiami czy intruzami to
robił. Pewności nie miał, czy Kopaczom
nie przyjdzie co do głowy; na ten przykład, Hieronima z Ratusza spod
sprawiedliwości porywać. Bo to paru zbirów a przy broni, to oni zdolni byli do
tego i historia zna takie przypadki. A jakby jeszcze kumotrów jakich zebrał
albo i zbrojnych najął, toby z tego nawet bitwa być mogła.
Ale, że syn na mękach był i śmiercią zagrożon, ból serce
ojca rozrywał. Tym bardziej, że wszystkich wkoło przeciw sobie miał i ratunku
dla umiłowanego nie widział. To i rebelie żadne nie przychodziły mu do głowy,
mogło być tylko gorzej z tego. Widząc poruszenie w mieście i mieszkańców
przeciw niemu nastawienie, tłumów on się obawiał. Ich zachowanie nieobliczalne
i nie do przewidzenia było. Na ten czas zagrożenie nad głowami całej rodziny wisiało.
Burmistrz Anders też te tłumy widział i jego zaniepokojenie
wzrastało, bo ludzi nie ubywało, wręcz przeciwnie. Żeby to do tumultu jakiego
nie doprowadziło, do samosądów i do zniszczeń w mieście. Bo po ogłoszeniach
czytanych po południu ludzi pod Ratuszem wcale nie ubywało, jakby oni zajęcia
żadnego albo pracy w tem czasie nie mięli. I co godzina, jak ogłoszenia czytane
były, tak mieszkańców przybywało. Podchodząc wciąż do okien w tłumie pięści
wznoszone widział a i okrzyki wznoszone, co ich przez szyby nie słyszał.
Tak drzewiej bywało, że Kościół swoje baczenie na
sprawiedliwość miał. Zazwyczaj w rozprawach duchowny brał udział. Bo to swoje
notatki, kroniki spisywał poza sekretarzem i protokołem sądowym. To i sprawę w
imię Boga u boku burmistrza otwierał, błogosławił sprawiedliwym, przysięgi
odbierał i krzyża na sprawie doglądał.
Już przed biciem w dzwon na piątą, burmistrz do
o.o.franciszkanów się wybrał. W klasztorze przeora ojca Marka wynalazł. Prosił
go, aby wcześniej przed sprawą, na piątą godzinę na kolejne czytanie wieści
przyszedł. Aby modły z tłumem mieszkańców za ś.p. Barbarę czynił dla tłumów
ogarnięcia, dla spokoju.
Na prośbę burmistrza ojciec Marek rzucił wszystkie zajęcia,
dwóch braci zakonnych z krzyżem za sobą zabrał. Wyszli zatem z burmistrzem i z
bratem wznoszącym krzyż nad sobą i do Rynku szli.
Niedaleko to było i każdy wie o tem. Kiedy na Rynek weszli
tłum na drodze im ustępował, bo kto krzyż widział i duchowne osoby, ten krzyżem
się żegnał, bo też w zwyczaju to było.
I na zgromadzonych opamiętanie wracało, to działało.
Burmistrz z duchownymi osobami na schody weszli, na tarasie
moment czekali na następne czytanie ogłoszeń.
Gdy czytanie ogłoszenia Woźny skończył, ojciec Marek do
tłumu na dole się zwrócił, znakiem krzyża mieszkańców pobłogosławił.
- W imię ojca i syna…tłum przeżegnał.
- Za duszę ś.p. Barbary i dla spokojności sumienia naszego -
zaintonował modlitwę „Ojcze nasz”.
…
I spokój na zgromadzonych następował, bo pierwsze szeregi,
tych ze wzburzonymi twarzami, na kolana przed duchowną osobą padały. Pokory a
nie uniesienia było im trzeba.
- Nie nam sądzić czyny mordercy ani przewiny jego. Tu na
Ziemi sąd Wielkiej Ławy jest do tego a tam w niebiesiech Sąd Ostateczny czeka
na każdego. Tu na Ziemi osądzon będzie po sprawiedliwości, możecie być tego
pewni. – modły słowami temi zakończył po czym z burmistrzem weszli w drzwi
Ratusza.
Na tarasie przeor obu braci przy modlitwach z różańcem zostawił,
tak na wszelki wypadek. Aby baczenie na tłumy mięli, gdyby niepokój wzbudzały.
Na starego Kopacza same nieszczęścia spadały. Bo pierworodny
w mocy sądu na mękach pozostawał, obaczyć i przycisnąć do serca go nie mógł.
Jadła i uścisków od matki też nie mógł przekazać.
Ot i się narobiło… szkoda gadać.
4. Krzywda pana.
Kolejny album zdjęć do ilustracji... dokumentacji filmu.
fot. 1. Zespół budynków klasztoru o.o. Franciszkanów. Na pierwszym planie budynek klasztorny, za nim kościół a w głębi ulicy za blokiem widoczny fragment ratusza. Blok w świetle ulicy, to taka nowa moda. Z Ratusza do Kościoła daleko nie było.
fot. 2. Bryła architektoniczna Kościoła od północy.
fot. 3. Duży ok. 2m krzyż zawieszony na ścianie fasady Kościoła. Taki w Sali Mieszczańskiej stał na sprawie.
fot. 4. Wieża Ratusza od dołu do góry w skrócie fotograficznym (perspektywicznym).
fot. 5. Powiększenie szczytu wieży i szczegóły, których z dołu nie widać w naturze;
- różnice w budowie każdego odcinka murów,
- zegar, którego wtedy też nie było,
- w małym okienku u szczytu chyba widoczny średniowieczny głośnik,
- zwieńczeniem jest sygnaturka do zawieszenia dzwonu,
- a na czubku złocona kula z blaszaną chorągiewką (wiatru kierunek?).
fot. 6. Ostatni dzwon z młotem zamiast serca XVIII wiek. Zdjęty podczas ostatniego remontu, był już w rękach złodziei. Obecnie ekspozycja w Placówce Muzealnej Ratusza.
foto autor Roman
Wysocki
26.02.2017 Bystrzyca k.Wlenia
Prawa autorskie zastrzeżone.