1. Zbrodnia.

1. Zbrodnia.

1. Zbrodnia.

1. Zbrodnia.


Na początku był chaos a zatem ciemność była.
I w tej ciemności rozległ się huk wystrzału.  Ciemność bladła, powoli przechodziła w chmurę dymu. Dym rozwiewał się, zaczął wyłaniać się obraz. Ten dym z lufy bandoletu uchodził. Najpierw z dymu wyłoniło się przedramię, którym bandolet był nakryty i cała sylwetki osobnika. Wkrótce przejaśniło się, bo przy tem dym wypełniał całe pomieszczenie.
Dym rozproszył się na tyle, aby można było zobaczyć sylwetki i twarze zgromadzonych w karczmie; osłupiałych i przerażonych gości. Każdy z obecnych zamarł w bezruchu ze strachu ale i z ciekawości, kto i po co wypalił.
A w strachu przed tem, czy jego a nie innego co nie trafi. Wszak w pijanym towarzystwie wszystko zdarzyć się może i własnej skóry pilnować trzeba.

Patrzyli po sobie i rozglądali, bo strzał padł, to i dym widzieli.
Na podłodze, w wolnym miejscu na środku karczmy, pomiędzy stołami a ladą, w ustępującym dymie wyłaniała się sylwetka leżącej kobiety z rozrzuconymi rękoma.
Młodej i lubianej kobiety, ona jeszcze przed chwilą biegała i usługiwała pomiędzy stołami. Roznosiła dzbany z winem bądź z piwem, kapłony i chleb do tego.

Na huk wystrzału, żona karczmarza do izby wpadła z dzbanem, który właśnie miała Barbarze wydać do podania na stół. Biegła z piwnicy i w izbie zamarła z dzbanem w dłoni, bo na podłodze to jej córka leżała. Struchlała i przerażona ona była ale podeszła bliżej, dzban na bok odstawiła i pochyliła się nad ofiarą.
Dopiero teraz pozostali, kto przy zmysłach był, zwiedzieli się, co się stało.
Trzeźwi, co byli, rzucili się matce na pomoc, odwracać dziewczynę na wznak, rękę dla sprawdzenia unosili a szyję i tętnice macali czy ona aby żyje i czy dycha ona.

Na nic to się zdało, w Barbarze ducha już nie było. Matka padła zemdlona na pierś córki, na pierś kulą przebitą. Bo Barbara od kuli ducha wraz oddała tak, jak od kuli na podłogę padała.
Goście to swoi, przecie to miejscowi byli, do pomocy przystąpili. Matkę na krześle z oparciem usadzili, na najbliższym stole bez ładu żadnego naczynia z jadłem i piciem z blatu na podłogę zgarnęli, zwalili. Dwóch to Barbarę z podłogi podjęło, na stole ułożyli, inny u jej stóp świecę ustawił. Zapaloną świecę jedną z tych, co po ciemnych kątach wnętrze gospody rozświetlały.

Karczmarz, co on mężem i ojcem niewiast był natenczas na górze w izbach przebywał ale na huk i ciszę, która zapadła potem, zdarzenie jakieś podejrzewał. Bo to niezwykłem była cisza w gospodzie. Rzucił zajęcie i biegł na dół. Wbiegł do izby i w mig zdarzenie ogarnął; żonę siedzącą a na wpół żywą i zwłoki córki nieboszczki na stole obaczył.
- Jak to, co się stało? – krzyczał.
- Kto mi tego nieszczęścia narobił? – złapał się przy tem za głowę. Jak stał z głową w ręcach tak po obecnych się rozglądał, że mu kto co powie.
Jego wzrok na siedzącego w kącie młodego Kopacza padł. Nie siedział on a leżał z głową na rękach na blacie stołu. Nie spał on, bo wino przytomność umysłu mu odebrało ale dychał, znaczy żył.
Dopiero teraz pozostali w karczmie z osłupienia i od trunków picia na ziemię powrócili, poniektórzy otrzeźwieli nawet.
- On to był! On to! To on wypalił! – rozległy się głosy, bo wszyscy się przekrzykiwali.
- Bandoletem się bawił, każdemu pokazywał. On się bandoletem chwalił to i wystrzelił. – mówili.
W rzeczy samej, bo jak go budzili, głowę mu podnosili, tam pod rękoma bandolet zakryty leżał.
Karczmarz w zapalczywości swojej, co go na ten widok naszła, rzucił się do lady, tam leżał nóż schowany, co go miał do obrony. Przechylił się na drugą stronę i spod lady nóż porwał.
I byłby go użył niechybnie ale do gospody weszły straże i jego zapał do zemsty zepsuły. Jego zemstę, tu i teraz, na miejscu, pokrzyżowały.

Dzień był targowy, straże miejskie do późna w nocy miasto patrolowały. I nic to, że capstrzyk był, w taki dzień mieszkańcy lubili się zabawić a napić do syta albo i więcej. To i na gospody od awantur trzeba było mieć baczenie, i na powracających na słabych nogach. Bo to nie raz się zdarzało znajdować rano poszkodowanych bez przytomności i bez sakiewki ale za to z rozbitą głową. Woleli sami wesołka do dom odprawiać przy zdrowiu choć bez sakiewki, bo też, kto pijanemu wiarę da.
Toteż interesu pilnowali, na karczmę i na wychodzących późną porą zważali.
Dużo przy tem roboty nie mieli; wystarczyło tylko z pochodniami dookoła rynku chodzić i w boczne ulice zaglądać, bo tylko tu życie karczemne tętniło.

Tak i weszli do karczmy „Pod lwem”, w pośpiechu do niej zmierzali. Bo i wystrzał słyszeli i dochodząc ciszę usłyszeli, nic się w środku nie działo a to zły znak był.
Wszedł starszy straży i dwóch pachołków z drągami. Starszy wzrokiem izbę gościnną ogarnął, karczmarza z nożem obaczył i zastąpił mu drogę. Wraz pachołki drągi na krzyż przed starszym postawili drogę nieszczęsnemu zastawiając ale i dla starszego obrony.
- Ochłoń ty, bo sobie nieszczęścia narobisz. - Starszy straży uspakajał wzburzonego a i do porządku go przywoływał. Jego to zamiarem było zajście opanować, obecnych uspokoić i przyczyny nagłych zajść wyjaśnić.
- Piwa dajcie niech ochłonie. – zarządził. Któryś z obecnych rzucił się do dzbana, kwartę napełni i podał.
- Siądź ty, piwa się napij na wzburzenie, bo tu poważny występek jest i ogarnąć go trzeba. A to moją sprawą jest, a widzę, że bez sądu się nie obędzie. Chceszli przed sądem stawać jako oskarżony czy jako poszkodowany? Rozważ to sobie, bo ja do następnej zbrodni dopuścić nie mogę. Opór stawisz, to siły użyję.
Karczmarz pił piwo ale z początku nie szło mu to wcale, dyszał mocno a pijąc to i oddechu złapać nie mógł. Zatem przerywał picie dla oddechu złapania i tak pił, i przerywał aż oddech odzyskał, i kwartę duszkiem do dna opróżnił.
Pomogło, bo i oddech zwolnił, i do rozsądku powrócił. Oddał nóż starszemu a  ten zasiadł z nim do stołu.
- Kto cię tak ukrzywdził, kto ją postrzelił?
- Ten to, Kopacz – karczmarz wskazał głową w głąb izby, gdzie Kopacz bez przytomności spoczywał.
- Miałli powód do tego?
- Nie miał ale dzień w dzień tu przychodził. Trunków nadużywał a zaczepiał dziewczynę bezwstydnie. Uznania ani towarzystwa u niej nie znajdował, to i złość go wzięła.
Starszy rozejrzał się po obecnych, zapytał;
- Kto widział zdarzenie?

Okazało się, że wszyscy widzieli, bo wszyscy mówili jeden przez drugiego i jeden drugiemu przytakiwali głowami.
Wszyscy widzieli, bo Hieronim bandolet miał, pierwszy taki we Lwówku widzieli. To i miał się czym chwalić a pokazywać. Ale momentu, żeby wymierzył i wypalił nikt nie widział. Wszyscy zobaczyli chmurę dymu, jak na początku pisałem i ofiarę po tym, kiedy dym ustąpił.
Zatem wszystkich starszy straży na Ratusz powieść musiał dla złożenia świadectwa, jak było.

Z karczmy procesja wyległa, bo to pachołkowie, co wlekli zewłok Kopacza bez przytomności, za nimi rodzice zamordowanej i świadkowie. Ale z obecnych  tylko ci, co na nogach ustać mogli zabierał. Kilku świadków wystarczyło, nie trzeba było starszemu z pijakami się mocować.
Daleko nie było, bo to od Ratusza jeno kilka kroków ale Kopacza za kratą starszy zamknąć musiał i pachołków po sekretarza musiał wysłać. Żeby to sekretarza budzić, przyprowadzić na Ratusz do świadectw spisania.
Szykowała się robota do rana, bo to taka służba w mieście jest. Nieszczęścia nie przewidzi ale porządek zaprowadzić trzeba, bo we Lwówku prawo na to jest.

P.s. Czerń na początku filmu pod napisy tytułowe jest i czerń po napisach na huku wystrzału oddanie. Po tym dymy i dymów przenikanie, i akcji początek.

Droga Hieronima Kopacza do aresztu, on jej nie widział, bo bez zmysłów on był.

fot.1. Lwówek w bogactwo i znaczenie obrastał. Trzeba było dobudować drugie wejście i schody wiodące wprost do przebogatych komnat burmistrza i Rady Miasta. To było drugie wejście dla znamienitych gości a nie dla plebsu ni interesantów. Przez te drzwi pod podcieniem Hieronim wleczony był, bo tu i pomieszczenia straży pod schodami były i droga do aresztu przez Halę Targową była. 

fot. 2. Podcienie z bliska - szczegóły.


 fot. 3, 4. Schody zda się , że do nieba ale nie dla Kopacza one były. Tu pod schodami pomieszczenia straży były i tu w korytarzach starszy straży świadków zatrzymał do spisania jak było.

fot. 5, 6. Przez Halę Targową on wleczony był - z lewej drzwi wejściowe do hali od południa, dla publiczności w dni targowe. Obok drzwi krata żelazna na schody w dół do piwnicy.

fot. 7.  Drzwi do Sali Mieszczańskiej, z lewej za murem zejście w dół do piwnic.

fot. 8. Areszt za kratami w czeluściach piekielnych piwnic Ratusza dla niego był.

12.02.2017 Bystrzyca k.Wlenia                                                Roman Wysocki
Prawa autorskie zastrzeżone.